Jazz Forum 1-2/2020

LIVE in OSLO

1. Don’t Stop the Train
2. Sketches of Mine
3. Imeka
4. Illusions Perdues
5. The Giant Against the Girl

Muzycy:
Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk – gitara;
Øyvind Brække – puzon;
Wojtek Staroniewicz – saksofon;
Paweł Kaczmarczyk – fortepian;
Knut Løchsen – syntezatory;
Paweł Pańta – gitara basowa;
Ivan Makedonov – perkusja;
Kenneth Ekornes – instr. perkusyjne;
Kjetil Røysland, pe­dal steel guitar.

Live In Oslo

Loud Jazz Band

O płycie mówi lider zespołu, Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk:

Nagranie pochodzi z występu w Cosmopolite Scene w Oslo. To chyba najbardziej prestiżowe miejsce koncertowe w Oslo. Klub z dużą sceną, świetnym dźwiękiem i atmosferą. Tu występują najwięksi światowi artyści, nie tylko jazzowi. Podczas występu czułem lekkość i zadowolenie z bycia w środku tej pięknej energii. Dobry „vibe” pomiędzy perkusistą Ivanem Makedonowem i basistą Pawłem Pańtą uskrzydlał mnie i pozwalał na zespołowe muzykowanie.

Długo zastanawiałem się nad doborem utworów. Chciałem po prostu „opowiedzieć” historię Loud Jazz Bandu. Zaczęliśmy od najważniejszej kompozycji w okresie skandynawskim Don’t Stop the Train (2004), która ma dla mnie symboliczne znaczenie. Końcówka też była dla mnie oczywista. The Giant Against the Girl (2017) nie ma konkurencji, jeżeli chodzi o zbudowanie kulminacji dużego koncertu. Każdy utwór zaznacza pewien okres w działalności LJB, a każdy następny jest naturalnym wprowadzeniem do dalszego etapu.

Wszyscy muzycy uczestniczyli w tworzeniu tej masywnej wieloplanowej i wieloczęściowej konstrukcji. Program zawiera dużo partii solistycznych, które przełamują w naturalny sposób ramy aranżacyjne utworów. Mamy też collective improvisation, gdzie muzycy popuszczają wodze wyobraźni spontanicznie i brawurowo.

*

MIROSŁAW „CARLOS” KACZMARCZYK

Głośny jubileusz

Jak trudno jest zaczynać wszystko od początku w obcym kraju, wie gitarzysta Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk – lider Loud Jazz Bandu, który niedawno obchodził 30-lecie swojego istnienia. W połowie lat 90. był „Carlos” rozchwytywanym muzykiem sesyjnym, grał w wielu różnych zespołach, uczestniczył w tworzeniu muzyki na potrzeby filmu, teatru, a nawet opery. Wraz z musicalem „Metro” występował na Broadwayu. Debiutancki album Loud Jazz Bandu „4Ever 2U” (1994) był nominowany do nagrody Fryderyka i pozostał jedyną polską płytą wydaną przez słynną firmę Mercury Records.

W połowie lat 90. wyjechał Carlos do Norwegii towarzysząc narzeczonej, a później żonie – klasycznej pianistce. W Oslo mozolnie odbudowywał swoją pozycję, uczył się języka, poznawał ludzi, tworzył swój Loud Jazz Band od nowa. Dzięki konsekwencji, samozaparciu i talentowi udało mu się to, a jubileuszowa trasa koncertowa należała do najlepszych w historii grupy. Jej highlight to występ w klubie Cosmopolite Scene w Oslo, który spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Wraz z aktualnym numerem JAZZ FORUM nasi prenumeratorzy otrzymują płytę z nagraniem tego koncertu.

Oddajmy głos autorowi płyty:

Marzyciel
Do dziś noszę w sobie obraz z mojego dzieciństwa. Jedna z moich ciotek pracowała w kasie Operetki. Widzę ją, jak siedzi z moją mamą i kilkoma sąsiadkami. Ciocia lamentuje: „Gdybyście wiedziały, co tam się w tej Operetce dzieje!”. Wznosi przy tym ręce w dramatycznym geście, a ja czuję, jak zapada klamka i decydują się moje losy. Wtedy odkryłem, że gdzieś jest inny świat. Świat niewyobrażalnie odległy od mojej biednej kamienicy na warszawskim Mokotowie.

Zawsze byłem marzycielem, wyobrażałem sobie siebie w tym innym świecie. Siebie innego, lepszego. Te marzenia były dla mnie motywacją do działania, do zmieniania się, do rozwoju. Usłyszałem, jak mój sąsiad gra na gitarze elektrycznej i ten dźwięk został we mnie przez całe życie. Moje marzenia były wielkie. Oczywiście dzieci widzą wszystko inaczej, w sposób wyolbrzymiony, fantastyczny, ale ten impuls trwa. To linia, która zaczęła się wtedy i ciągnie się do dzisiaj. Kiedy komponuję, to jest tak, jakbym wracał do tamtych chwil, słyszę wtedy tak, jak dziecko. Wtedy wierzę, tak jak na samym początku, że muzyka jest biletem do czegoś lepszego.

Na szafie stało radio Pionier i na nim nasłuchiwałem tych głosów z lepszego świata. Wdrapywałem się tam, bo Kaczkowski puszczał nową płytę. Później stałem ze starą gitarą akustyczną w rękach i próbowałem złapać na niej wstęp do Since I’ve Been Loving You Zeppelinów. Teraz, z perspektywy czasu, trudno mi rozstrzygnąć, czy to ludzie w radiu dokonywali tak dobrej selekcji, czy po prostu wtedy w muzyce było tyle dobrego. A może taka jest właściwość naszej pamięci, że wszystko wydaje nam się lepsze? W mojej świadomości pozostaje czas, w którym słuchaliśmy całych płyt. Każdy dźwięk był bardzo ważny. Miałem grupę artystów, na których płyty czekałem. Śledziłem ich w radiu, prasie, wszędzie gdzie tylko mogłem. Dziś wszystkiego jest dużo, za dużo. Za dużo nazwisk, grup, nowych płyt, nie ma czasu, żeby się nad tym zastanowić, czuję się tym przytłoczony, zaczynam się bronić, uciekać.

Nie przez przypadek nazywają mnie „Carlos” – usłyszałem Sambę Pa Ti i byłem ugotowany. Santana zawładnął mną zupełnie. Dlaczego dzisiaj gitarzyści tak nie porywają? Za dużo efektów, za dużo możliwości wpływania na brzmienie poprzez elektroniczny sprzęt. Kiedyś były gitary, wzmacniacz i człowiek, który uderzał w struny. Było słychać pot i łzy w graniu. Teraz wszystko od razu brzmi cudownie, ale to sprawia, że wszyscy brzmią tak samo. Nie ma tej całej pracy związanej z dochodzeniem do dźwięku, do frazowania. Pracy, która sprawia, że muzyk zyskuje indywidualność, że staje się rozpoznawalny. Mamy wielu wirtuozów, prześcigających się w sprawności technicznej, ale mało muzyków, którzy poruszają jakieś struny w duszy.

Mirosław 'Carlos’ Kaczmarczyk

Jazz
Jeszcze w tym moim radiu usłyszałem Wesa Mongomery’ego. Jego gra zmieniła moją perspektywę, wkroczyłem w nowy świat i nowe postrzeganie muzyki. Oczywiście nadal słuchałem Santany, Deep Purple, Led Zeppelin, ale brzmienie i frazowanie jazzowej gitary już mnie zainfekowało. To było coś innego, intrygującego. Potrzebowałem wielu lat i kontaktów z licznymi muzykami po drodze, żeby to zrozumieć. Chodziłem na Jamboree, do klubów – Remontu, Akwarium, nasączałem się tą muzyką, smakowałem jej atmosferę, której elementem były też spotkania, rozmowy, jam sessions. Byłem wpatrzony w to, co robiły zespoły Air Condition, String Connection, mieszkałem obok Ewy Wanat, słuchałem, jak Novi śpiewali Chopina.

Na Akademię Muzyczną w Katowicach trafiłem w bardzo ciekawym okresie. Przyjechał wtedy do nas Miles Davis, przywiózł Scofielda, pojawili się też Mike Stern czy Pat Metheny. To były ciężkie nokauty, po tym nic już nie było takie samo. Moje marzenia zaczęły ewoluować, rozlewać się w wielu planach. Czułem, że w graniu może chodzić o wiele różnych rzeczy, z których wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. To bogactwo możliwości sprawiło, że wytrwałem, że ciągle marzę, tworzę i nadal znajduję w tym radość.

Tu mała dygresja – zawsze uwielbiałem pisać nuty. Patrzenie na klucz wiolinowy, rysowanie nut było i jest nadal dla mnie przeżyciem. Cały czas robię to ręcznie. Ta biegłość w pisaniu i czytaniu nut dawała mi przewagę nad innymi. Dzięki temu byłem angażowany do wielu zespołów, projektów, poznawałem bardzo różnorodne światy muzyczne, do których inaczej bym nie trafił.

Grałem w teatrach, uczestniczyłem w nagraniach muzyki filmowej, w studiach, nawet w Operze Warszawskiej. Grałem też na wielkich scenach z gwiazdami popu. Ta różnorodność to moje bogactwo. To doświadczenie, które pozwala mi odnaleźć się zarówno w intymnym kontakcie ze słuchaczem w klubie jazzowym, jak i pod presją tłumu na wielkiej scenie. Z Wojtkiem Karolakiem, Tomaszem Szukalskim i Czesławem Bartkowskim zagrałem na Jazz Jamboree. To był jeden z najważniejszych momentów w moim życiu.

Podczas moich studiów chodziłem na koncerty tych wszystkich wielkich mistrzów, którzy do nas przyjeżdżali i szykowałem się wraz z innymi na te wielkie sceny, na granie obok Metheny’ego, Sterna, Santany i innych. Takie były wtedy moje marzenia. Miałem szczęście w końcu – przynajmniej częściowo – te marzenia zrealizować. Wraz z Loud Jazz Bandem grałem przed Mikiem Sternem, stałem na scenie klubu Akwarium wraz z Pat Metheny Group. Zdarzyło się nawet, że Pat ode mnie pożyczył gitarę! Ale nic nie przyszło łatwo, życie na każdym etapie weryfikowało moje marzenia, teraz wiem, że po prostu nie byłem na wiele rzeczy gotowy i że wszystko, co mnie spotykało, musiało mieć swój czas i odpowiednie miejsce.

Loud Jazz Band w Tygmoncie: Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk. Jan Espen Storo, Erik Johannessen (aktualne Jaga Jazzist), Kristian Edvardsen, przy perkusji niewidoczny Øyvind Myhre, Piotr Iwicki

Polak w Norwegii

Ta norweska samotność nie była dla mnie łatwa. Przedtem byłem cały czas wśród ludzi, wiele spraw i rzeczy działo się na raz, żyłem jak w gorączce. Tuż przed wyjazdem do Norwegii z musicalem „Metro” występowałem na Broadwayu, żyłem jak w rodzinie z kilkudziesięcioma ludźmi. A tu nagle okazało się, że muszę siedzieć w domu sam. Zacząłem się uczyć życia na nowo. Zrozumiałem, że nie powinno się oceniać, należy obserwować, definiować i działać. Po wyjeździe uświadomiłem sobie, że ogólnie rozumiana sztuka ma dla mnie ogromne znaczenie. Latami współpracowałem z teatrami, baletem i operą, studiami filmowymi itd. I to wszystko zabrałem ze sobą wyjeżdżając z Polski. Kiedy szukałem muzyków w Norwegii, to uświadomiłem sobie, jak wiele nas różni. Na próbach mówiłem językiem aktorów, reżyserów, choreografów, a nie muzyków. Pamiętam, że moi muzycy początkowo byli bardzo zdziwieni tym, jak opisuję muzykę, później się do tego przyzwyczaili. Być może dlatego mam tak dobry kontakt z młodzieżą w szkołach muzycznych, że zamiast suchej terminologii muzycznej jest w tym, co o niej mówię, jakiś czar, ale także związek ze zwykłymi, życiowymi sytuacjami.

Oprócz zajęć indywidualnych z gitarzystami prowadzę także małą orkiestrę złożoną z uczniów wywodzących się z różnych środowisk – muzyki rytmicznej i klasycznej. Ten mój język bardzo mi pomaga do nich dotrzeć. Prowadzę młodych ludzi od początku aż do poziomu bardzo zaawansowanego. Niewielu czynnych muzyków może to o sobie powiedzieć.

Mam cały czas kontakt z Polską. U siebie też tę polskość staram się kultywować. Moi młodzi norwescy uczniowie, kiedy do mnie przychodzą mówią: „Dzień dobry!” i „Do widzenia!” po polsku. Na festiwalu Thanks Jimi w Oslo gram utwory Breakoutu, Prońko, Perfectu, a ludzie na koncertach śpiewają z nami te piosenki. Po polsku!

Na statku
Wyjazdy „na statki” były oceniane dość krytycznie przez część środowiska jazzowego. Najbardziej krytyczni byli ci, którzy na te statki nie mogli wyjechać. Dla mnie był to ważny etap mojego życia. Tam zetknąłem się z wieloma bardzo dobrymi instrumentalistami. Tam też zacząłem się usamodzielniać jako muzyk, i tam po raz pierwszy zakiełkowała we mnie myśl o założeniu swojego zespołu. Traktowałem to trochę jak stypendium. Oprócz grania nie miałem żadnych innych obowiązków, więc mogłem spokojnie ćwiczyć.

Początkowo to był dla mnie szok. To były przecież czasy, kiedy trudno było wyjechać gdzieś dalej za granicę, a ja odwiedzałem niesamowite, egzotyczne miejsca. Miałem możliwość stykać się z odmiennymi kulturami, tradycjami. Wysiadało się przecież w kolejnych portach, a z czasem dzięki bardziej doświadczonym kolegom odwiedzałem też miejsca, do których zwykli turyści nie docierają. Byłem na Jamajce, w Puerto Rico, w Meksyku, często trafiałem w miejsca, gdzie grali lokalni muzycy, to były niesamowite, ekscytujące doświadczenia.

No i na statku zaczął powstawać Loud Jazz Band. Po przyjeździe z rejsu, w Warszawie zacząłem tworzyć swego rodzaju spotkania muzyczne. Na początku graliśmy covery utworów Scofielda (nazwa naszego zespołu wzięła się od tytułu jego albumu „Loud Jazz”), Weather Report, Metheny’ego i wielu innych muzyków. Grałem już wtedy z Wojtkiem Staroniewiczem, poza tym byli Piotrek Iwicki, Maciej Ostromecki, Darek Janus, Darek Szymańczak na basie, później doszlusował Andrzej Rusek. Po tym etapie grania cudzych kompozycji zaczęliśmy grać moje utwory i tak jest już do dzisiaj.

Wreszcie przyszedł sukces płyty „4Ever 2U” – nagranie dla firmy Mercury, nominacja do Fryderyka, popularność. Muszę tu podkreślić rolę mojego przyjaciela Piotra Iwickiego – on zawsze pomagał w decydujących dla LJB momentach. Jest obrotny, wszystkich zna, o wszystkim wie, miał i ma nadal dużo do zaproponowania zespołowi. Prowadzenie takiej grupy wymaga bardzo dużo pracy, samozaparcia, konsekwencji w działaniu.

MOJA MUZYKA
Największą zapłatą jest dla mnie to, że ci wspaniali artyści grają moją muzykę. Właściwie dopiero teraz mam poczucie, że gram siebie. Wtedy grałem innych. Dopiero w Norwegii nawiązałem kontakt ze sobą, zrozumiałem kim jestem i jak to wyrazić w muzyce. Było to związane z okresami samotności, miałem więcej czasu dla siebie, mogłem spojrzeć wstecz, a też i zajrzeć w głąb siebie.

Komponowanie to dla mnie dość tajemniczy proces. Po prostu w pewnym momencie czuję, że jest coś we mnie, to jest specjalny rodzaj świadomości, nieporównywalny z niczym i najpiękniejszy, jaki mogę sobie wyobrazić. Najczęściej komponuję motywicznie – znajduję jakiś mały motyw, figurę, którą muszę złapać, nim zniknie, i rozwinąć. Wyobrażam to sobie jako rysowanie jakiejś formy, np. domu, który uzupełniam o wciąż nowe szczegóły. Czasem staję w miejscu i nie potrafię znaleźć właściwego elementu. Bywa, że musi minąć wiele lat, nim uda mi się dokończyć utwór. Muszę mieć do tego wewnętrzny spokój, odpowiedni nastrój. Przypomina mi to wchodzenie do pokoju, przez długi czas drzwi są zamknięte, ale przychodzi taki moment, kiedy się otwierają i mogę zajrzeć do środka, zobaczyć moją muzykę.

Na początku mojej pracy w Norwegii, miałem już swój zespół, ale nie potrafiłem nic nowego napisać. Przytłaczała mnie presja związana z nowym krajem, nowym środowiskiem. Zależało mi, żeby wystartować z czymś naprawdę dobrym, czułem, że mam tylko jedną szansę, żeby zyskać uznanie w nowym otoczeniu. W końcu muzycy zaczęli mieć wątpliwości – czy to naprawdę ja komponowałem dla Loud Jazz Bandu przed wyjazdem? Czy to „4Ever 2U” jest moje? Tak mnie to poruszyło, że cała presja zeszła i nagle wylała się nowa muzyka. Powstały kolejne płyty „Don’t Stop The Train”, „The Way To Salina”, i wszystko ruszyło do przodu.

Osobista opowieść
Mam tendencję do kreowania wielkich, całościowych wizji. Ta fascynacja formami scenicznymi, teatrem, sztuką totalną daje o sobie znać. Tworząc muzykę z moim zespołem muszę jednak zatrzymać się w pewnym momencie i zostawić miejsce innym. Nawet jeśli tego świadomie nie zrobię, to przywołują mnie do porządku muzycy. Tak było np., gdy dałem partyturę utworów z naszej ostatniej płyty „The Giant Against The Girl” Pawłowi Kaczmarczykowi, a on na to: „Nawaliłeś mi tu tyle tego! Nie będę tego grał!”. Obok siedział mój uczeń, a on mi tu takie rzeczy mówi! Ale przełknąłem to, poszedłem do domu, przemyślałem wszystko, doszedłem do wniosku, że ma rację. Partyturę zmieniłem i powstało arcydzieło, ale nie było to dla mnie łatwe.

W praktyce jest tak, że piszę tylko pewien szkielet kompozycji, a reszta jest wynikiem ścierania się indywidualności. Każdy z moich muzyków jest inny, każdy ma swój własny głos. Bardzo ważnym momentem w historii Loud Jazz Bandu było dołączenie Pawła Kaczmarczyka. Jego wirtuozeria i osobowość pozwalają mu eksplodować na scenie. Wojtek Staroniewicz jest podziwiany w Norwegii za wspaniały ton saksofonu i muzyczne opowieści. On nie ma zapędów wirtuozerskich, woli mówić swoim instrumentem, znajdować dla siebie przestrzeń po to, żeby przekazać jakąś myśl. Zawsze mam w zespole puzonistę, który porusza się pomiędzy innymi instrumentami. Lubię norweskich puzonistów za to, że mają trochę inne brzmienie, przypominające zawodzenie północnego wiatru. Słychać u nich też inspiracje Davisem – to błąkanie się, poszukiwanie osobistej ścieżki nie brzmi amerykańsko, jest nieco introwertyczne.

Ja nie jestem gitarzystą, który dominuje swoim instrumentem. Czasem zarzucano mi w recenzjach, że przecież jestem liderem-gitarzystą, a nasze płyty nie są „gitarowe”. Nie o to mi chodzi, dla mnie największą wartością jest to, że Loud Jazz Band ma własny, rozpoznawalny sound, którego jestem częścią. Każda nasza płyta jest osobistą opowieścią. Nie chcemy szokować, chcemy przekazywać prawdę o sobie, o życiu, to muzyka naszej codzienności.

Nie każdy może być muzykiem w moim zespole. Musi mieć to coś, tę swoją historię do opowiedzenia, która wpisuje się w naszą opowieść. Mieliśmy próby z wieloma artystami, czasem nawet z wybitnymi wirtuozami, ale nie pasowali do nas.

Mamy swoją muzykę, brzmienie, ale nie wypieram się inspiracji Sternem, Methenym, Scofieldem, Davisem. Z tego też względu jeden z utworów nazwałem Sketches of Mine nawiązując do słynnej kompozycji Milesa.

Pierwiastek skandynawski
Mieszkam w Norwegii od wielu lat i powoli się zmieniam. Ten piękny kraj wpływa na moją osobowość. Jestem jednak Polakiem, czuję się w Polsce bardzo dobrze, świetnie się z ludźmi tutaj rozumiem. Nie mogę powiedzieć, żebym grał po skandynawsku, do tego trzeba coś więcej niż tylko iluś tam lat spędzonych w Skandynawii. Jeśli w muzyce Loud Jazz Bandu jest jakiś skandynawski pierwiastek, to głównie dzięki norweskim muzykom, którzy z nami grają. Zwłaszcza, że są to zazwyczaj artyści zanurzeni właśnie w tym nordyckim brzmieniu, a nie ci wychowani w tradycji amerykańskiej – bo są tam też i tacy.

Na początku norweskiej edycji zespołu miałem ogromne szczęście, że dołączył do nas pianista Helge Lien, który jest teraz już wielką gwiazdą, nagrywa dla niemieckiej firmy ACT. To był bardzo ważny moment. Bo on już wtedy był znakomitym muzykiem, jego gra ustawiła nam bardzo wysoko poprzeczkę. Musieliśmy się do tego dostosować. Nagraliśmy razem dwie płyty, dzięki którym staliśmy się znani w środowisku skandynawskim. Moim dobrym znajomym jest Tord Gustavsen, mieszkał niedaleko mnie. Przychodził czasami do mnie i grał na fortepianie, a ja sekundowałem mu na gitarze. To silna osobowość, wspaniały artysta, mógł mnie w jakiś sposób inspirować.

Don’t stop the train
Czy zdarzały się chwile zwątpienia? Czy myślałem o tym, żeby się poddać? Właściwie codziennie zmagam się z takimi wątpliwościami. Ale wtedy przypominam sobie to wszystko, czego dokonaliśmy, wracam do takich momentów, jak np. ubiegłoroczne, wrześniowe koncerty w Oslo, które były prawdopodobnie czymś najwspanialszym, co wydarzyło się w naszej historii. To był początek trasy świętującej 30-lecie grupy. Graliśmy w specjalnym, dziewięcioosobowym składzie powiększonym o Kjetila Røyslanda grającego na pedal steel guitar. Na basie wspaniale zagrał Paweł Pańta.

Mam dosyć przekorną naturę. Jeśli ktoś mi próbuje przeszkadzać, udowadniać, że z moich planów nic nie będzie, to ja właśnie zrobię wszystko, żeby pokazać, że jednak mi się uda. Nieprzypadkowo nasza pierwsza płyta w Norwegii nazywała się „Don’t Stop The Train”. To, że przetrwaliśmy, zawdzięczamy wielu wspaniałym ludziom, których spotykałem na swojej drodze. Muszę tu wspomnieć np. o Kubie Karłowskim, który jest autorem oprawy wizualnej naszych okładek, plakatów, strony internetowej itp.

Loud Jazz Band to ośmioosobowy zespół, taki skład rodzi wiele problemów finansowych i logistycznych. Z tego powodu nie jest łatwo organizować nasze koncerty. Zawsze jednak jesteśmy bardzo dobrze odbierani przez publiczność. Dzieje się tak dlatego, że każdy z muzyków jest mocno zaangażowany w to, co robimy. Każdy czuje się emocjonalnie związany z tą grupą.

Aktualny skład zespołu podczas jubileuszowej trasy to: Wojtek Staroniewicz – sax, Øyvind Brække – tb, Paweł Kaczmarczyk – p, Paweł Pańta – b, Knut Løchsen – synth, Kjetil Røysland – pedal steel guitar, Ivan Makedonov – dr, Kenneth Ekornes – perc, no i oczywiście ja na gitarze. Do tego mamy dwóch kamerzystów, którzy kręcą materiał do specjalnego filmu. Jeździ z nami też dźwiękowiec Krzysiek Podsiadło, zabieramy Kubę Karłowskiego, specjalistkę od oprawy medialnej Martę Ratajczak, no i jest też nasz zaufany kierowca – Ricardo. W sumie 15 osób!

Kształt tego filmu o nas dopiero się rodzi, szukamy właściwej formy, by przedstawić całą naszą historię. Na pewno wkrótce pojawi się krótki trailer dotyczący norweskich koncertów, który będzie prezentowany w Internecie.

Autor: Marek Romański

– article translation –

LIVE in OSLOLive In Oslo

Loud Jazz Band

The band’s leader, Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk, talks about the album:

It was recorded at a gig in Cosmopolite Scene in Oslo. This is probably the most prestigious concert venue in Oslo. A club with a large stage, great sound, and atmosphere. This is where the greatest world artists, not only jazzmen, perform. While playing I felt lightness and satisfaction from being inside this beautiful energy. The good „vibe” between drummer Ivan Makedonov and bassist Paweł Pańta lent me wings and inspired togetherness in the whole group’s playing.

I thought quite a while about the setlist. I just wanted to „tell” the story of Loud Jazz Band. We took off with the most important song from the Scandinavian period Don’t Stop the Train (2004), which has a symbolic meaning for me. The end was also obvious to me. The Giant Against the Girl (2017) is unbeatable when it comes to building the culmination of a large concert. Each song marks a certain period in LJB’s activity, and each next is a natural introduction to the next stage.

All musicians participated in the creation of this massive multi-plane and multi-part construction. The program contains a lot of solo parts that break the songs’ arrangement framework in a natural way. There is also a collective improvisation, where the musicians let their imagination run spontaneously and recklessly.

*

MIROSŁAW „CARLOS” KACZMARCZYK

The Loud Jubilee

How hard it is to start everything from scratch in a foreign country, knows very well guitarist Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk – the leader of Loud Jazz Band, which recently celebrated its 30th anniversary. In the mid-1990s he was a much-in-demand session musician, played in many bands, co- created music for film, theater, and even opera. As part of the Metro musical’s orchestra, he performed on Broadway. The Loud Jazz Band debut album 4Ever 2U (1994) was nominated for the Fryderyk Award and has remained the only Polish album released by the famous Mercury Records.

In the mid-1990s Carlos left for Norway, with his fiancée and later wife – a classical pianist. In Oslo, he was laboriously rebuilding his position, learning the language, meeting people, setting up his Loud Jazz Band anew. With his persistence, determination, and talent, he succeeded, and the jubilee tour was one of the best in the group’s history. Its highlight was the gig at the Cosmopolite Scene club in Oslo, which was enthusiastically received by the audience. Along with the current JAZZ FORUM issue, our subscribers receive a recording of this performance.

Let’s give the floor to its author:

The dreamer

To this day I carry a picture from my childhood. One of my aunts worked at the Operetta box office. I see her sitting with my mother and some neighbors. The auntie is lamenting: „If you only knew what is going on in this Operetta!” And she’s raising her hands in a dramatic gesture, and I can feel that the penny has dropped, and my fate is cast. I just discovered that there is another world somewhere. A world unimaginably distant from my poor tenement house in Warsaw’s Mokotów district.

I have always been a dreamer, I imagined myself in this other world. Another myself, different and better. These dreams drove me to act, change and develop. I heard my neighbor play an electric guitar and this sound has stayed in me all my life. My dreams were grandiose. Of course, children see everything differently, in an exaggerated, fantastic way, but this impulse has continued. This is the line that began then and has run to this day. When I’m writing music, it is like coming back to those moments, then I can hear like a child. Then I believe, just like at the very beginning, that music is a ticket to something better.

There was a Pionier radio on a cupboard and I listened to these voices from the better world. I climbed up there because Piotr Kaczkowski was playing a new record on the Polish radio III. Later, I stood with an old acoustic guitar in my hands and tried to catch the introduction to Led Zeppelin’s Since I’ve Been Loving You. Now, in retrospect, I can hardly tell whether people on the radio made such a delightful selection or just then there were so many good things in music. Or is this how human memory works, that everything past seems better? In my consciousness remains the time when we listened to whole albums. Every sound was very important. I had a group of artists, for whose new records I was waiting. I followed them on the radio, in the press, wherever I could. Today, there is too much of everything. Too many names, groups, new albums, there is no time to think about it, I feel overwhelmed, like defending myself, running away.

It is not by accident that they call me „Carlos” – I heard Samba Pa Ti and I got cooked. Santana took me over completely. Why today’s guitarists do not? Too many effects, too many options to trim the sound electronically. Once upon a time, there was a guitar, an amplifier, and a man hitting the strings. There were sweat and tears in the playing. Now everything sounds wonderful right away, but it makes everyone sound the same. All this effort to reach the sound and phrasing is missing. The effort with which the musician gains individuality and becomes recognizable. There are many virtuosos, outdoing one another in technical efficiency, but few musicians who touch some strings in our souls.

Mirosław 'Carlos’ Kaczmarczyk foto: Henryk Masala

Jazz

Still on that radio, I heard Wes Montgomery. His playing changed my perspective, I entered a new world and a new perception of music. Of course, I was still listening to Santana, Deep Purple, Led Zeppelin, but the jazz guitar’s sound and phrasing already infected me. It was something else, intriguing. It had taken many years and contacts with many musicians along the way to understand it. I used to go to the Jamboree Festival, to clubs – Remont, Akwarium, to soak with this music, I savored the atmosphere, which was also about meetings, conversations, jam sessions. I was staring at what Air Condition and String Connection did, I lived next to Ewa Wanat so I listened to Novi Singers singing Chopin.

I joined the Academy of Music in Katowice in a very interesting period. Miles Davis came over and brought Scofield; Mike Stern and Pat Metheny also came to play. These were heavy knockouts, nothing was the same thereafter. My dreams began to evolve, spill over into many plans. I felt that playing could be a lot of different things that I had not realized before. This wealth of possibilities made me persevere, still dream, still create, and still find joy in it.

A little digression here – I’ve always loved writing scores. Looking at a treble clef and drawing notes was, and is still, quite an experience for me. I do it all the time by hand. This fluency in writing and reading music gave me an advantage over other musicians. Thanks to this, I was hired in many bands and projects, I got to know very diverse musical worlds that I would not otherwise find.

I played in theaters, recorded music for films, played at studio dates, even at the Warsaw Opera. I also played on big stages with pop stars. This diversity is my asset. This experience allows me to find myself in intimate contact with listeners in a jazz club and under the pressure of a crowd on a big stage alike. I played at the Jazz Jamboree Festival with the Polish jazz scene’s superstars – organist Wojtek Karolak, saxophonist Tomasz Szukalski, and drummer Czesław Bartkowski. It was one of the most important moments of my life.

During my studies, I used to go to the concerts of all these great masters who had come over and I was preparing, along with others, for these great stages, for playing next to Metheny, Stern, Santana, and others. These were my dreams back then. Eventually, I was lucky – at least partly – to make these dreams come true. With Loud Jazz Band I opened for Mike Stern, and I shared the Akwarium club stage with the Pat Metheny Group. It even happened that Pat borrowed a guitar from me! But nothing came easily, life at every stage verified my dreams, and now I know that I was just not ready for many things and that everything that happened to me had to have its time and the right place.

Loud Jazz Band in Warsaw’s premiere jazz club Tygont: Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk. Jan Espen Storo, Erik Johannessen (now Jaga Jazzist), Kristian Edvardsen, on the drums, not seen in the picture, Øyvind Myhre, Piotr Iwicki.

A Pole in Norway

This Norwegian loneliness was not easy for me. Before that, I was among people all the time, many things were happening at once, I lived like in fever. Just before leaving for Norway, I played on Broadway in the Metro musical production, I lived like a family with dozens of people. And suddenly it turned out that I had to sit at home alone. I began learning life again. I understood that one should not judge, but observe, define, and act. After leaving, I realized that art, in general, was of foremost importance to me. I had worked for years with theaters, ballet, and opera, film studios, etc. And I took all this with me when leaving Poland. When I was looking for musicians in Norway, I realized how much we were different. At rehearsals, I spoke the language of actors, directors, choreographers, not musicians. I can remember that my musicians were at first very surprised at how I described the music, and later they got used to it. Perhaps that is why I have such good contact with young people in music schools, that instead of dry musical terminology there is some charm in what I’m saying about it, but also a connection with ordinary life situations.

Besides individual classes with guitarists, I also lead a small orchestra of students from various backgrounds – rhythmic and classical music. This language of mine helps me a lot to get through to them. I bring these young people from the very beginning up to a very advanced level. Few active musicians can say that about themselves.

I stay in contact with Poland all the time. I try to cultivate this Polishness at home. When coming over to me my young Norwegian students say „Dzień dobry!” [Good morning] i „Do widzenia!” [Goodby] in Polish. At the Thanks, Jimi Festival in Oslo I play with them Polish songs by Breakout, Prońko, Perfect, and people at concerts sing these songs along with us. In Polish!

On the ship

Gigs on cruiser ships were quite criticized by some of the jazz community. The most critical were those who wouldn’t qualify for the job. For me, it was an important stage in my life. There I came across many very good instrumentalists. Also there, I began to gain independence as a musician, and for the first time the idea of my own band grew up in me. I treated it a bit like a scholarship. There were no other duties but playing, so I could practice in peace.

At first, it was a shock for me. These were the times of the Communist rule in Poland when it was difficult to travel anywhere further abroad and yet I was visiting amazing exotic places. I had the opportunity to come into contact with diverse cultures and traditions. After all, we were leaving the ship in one port after another, and over time, with the assistance of more experienced colleagues, I also visited places where ordinary tourists do not reach. I’ve been to Jamaica, Puerto Rico, Mexico, quite often I’d come to places where local musicians played, and it was an amazing, exciting experience.

And on the ship the Loud Jazz Band formula was born. After disembarking from the cruise, in Warsaw, I began arranging some kind of musical meetings. First, we played covers of Scofield’s songs (the band’s name came from the title of his album Loud Jazz), Weather Report, Metheny and many other musicians. At that time, I played already with saxophonist Wojtek Staroniewicz, and also with keyboardist Piotrek Iwicki, percussionists Maciej Ostromecki and Darek Janus, and bassist Darek Szymańczak, later replaced with Andrzej Rusek. After this initial period of playing someone else’s compositions, we switched to my music and that’s how it is still today.

Finally came the debut album 4Ever 2U – quite successful: released by Mercury Records, nominated for the „Polish Grammy” i.e. Fryderyk award, and quite popular. Here I must emphasize the role of my friend Piotr Iwicki – he always helped in the decisive moments for LJB. He is resourceful, knows everyone and everything, and has always had a lot to offer to the band. Running such a group takes a lot of work, determination, and perseverance in action.

My Music

The biggest reward for me is that these great musicians play my stuff. Actually, only now I can feel that I’m playing myself. Back then I played others. It was only in Norway that I got in touch with myself, I realized who I was and how to express it in music. It had to do with the periods of loneliness when I had more time for myself, I could look back, and look inside myself.

Writing music is quite a mysterious process for me. At some point, I just feel that there is something inside of me, this is a special kind of realization, incomparable to anything else and the most beautiful I can imagine. I usually made the music of motifs – I find a small motif, a figure that I have to catch before it disappears and to develop. I imagine this as drawing some form, e.g. a house, to which I am adding further details. Sometimes I’m standing still and can’t find the right element. It happens that it takes many years before I can finish the song. I need to have peace of mind and the right mood for it. It reminds me of entering a room, the door has been closed for a long time, but there comes a moment when it opens up and I can look inside, see my music.

At the beginning in Norway, I already had my band, but I couldn’t write anything new. I was overwhelmed by the pressure of the new country, the unfamiliar environment. I wanted to take off with something really good, I could feel that I had only one chance to gain recognition in the new environment. Finally, the musicians began to doubt – did I really compose for Loud Jazz Band before leaving? Is this 4Ever 2U mine? It moved me so much that all the steam went off and suddenly some new music poured out. I wrote and then produced the next albums Don’t Stop The Train and The Way To Salina, and everything gained momentum.

Personal story

I tend to create great, comprehensive visions. This fascination with stage forms, theater, and total art makes itself felt. However, when making music with my band I have to stop at some point and leave room for others. Even if I don’t do it on my own, the musicians bring me to order. This was the case, for example, when I gave the score of songs from our last album The Giant Against The Girl to pianist Paweł Kaczmarczyk, and he said: „You’ve loaded so much of it here! I’m not going to play it!” My student was sitting next to him and he said such things to me! But I swallowed it, went home, reconsidered everything, and came to the conclusion that he was right. I changed the score and it ended up as a masterpiece, but it was not easy for me.

In practice, it’s just that I write only a certain skeleton of the tune, and the rest results from the clash of individualities. Each of my musicians is different, each has their own voice. A very important moment in the history of Loud Jazz Band was when Paweł Kaczmarczyk joined. His virtuosity and personality make him explode on the stage. Wojtek Staroniewicz is admired in Norway for the wonderful tone of his saxophone and musical narration. He’s not into virtuosity, he prefers to speak with his instrument, find space for himself to convey a thought. I’ve always had a trombonist in the band who moves between other instruments. I like Norwegian trombone players for their slightly different sound, reminiscent of the north wind’s wailing. You can also hear their inspiration with Miles Davis – this wandering, looking for a personal path does not sound American, it is a bit introverted.

I am not a guitarist who dominates with his instrument. Sometimes reviewers observe that although I am a guitarist, my records are not „guitar-oriented”. This is not what I care for, for me the biggest value is that Loud Jazz Band has its own recognizable sound, which I am part of. Each of our records is a personal story. We don’t want to shock, we want to convey the truth about ourselves, about life, it is the music of our everyday life.

Not everyone can be a musician in my band. They must have something special, their own story to tell, which is part of our joint story. We’ve rehearsed many musicians, some of them outstanding virtuosos, but they didn’t fit.

We’ve got our own music and sound, but I don’t deny the inspiration of Stern, Metheny, Scofield, and Davis. For this reason, I entitled a song Sketches of Mine as a reference to the famous Miles’ composition.

The Nordic element

I have lived in Norway for many years and I am changing slowly. This beautiful country affects my personality. However, I am Polish, I feel very good in Poland, I understand people very well here. I can’t say that I play Nordic. To be able to do it, you’d have to spend much more there than just a few years. If there is a Nordic element in Loud Jazz Band’s music, it mainly comes from the Norwegian members of it. Especially so that they are usually immersed in this Nordic sound, and not those brought up in the American tradition – because such are also there.

At the beginning of the band’s Norwegian variety, I was very lucky that pianist Helge Lien, now a big star recording for the German label ACT, joined us. It was a very important moment. Because he was already an excellent musician at the time, his playing set the bar very high for us. We had to adjust. We recorded two albums together that have made us known on the Nordic scene. My good buddy is Tord Gustavsen, he lived near me. He would come by to my place and play the piano, and I would follow him on my guitar. He is a strong personality, a great artist, he might have inspired me in some way.

Don’t stop the train

Have there been moments of doubt? Did I think to give up? In fact, I face such doubts every day. But then I recall everything we have done, I come back to such moments as last year’s September concerts in Oslo, which might have been the greatest thing that happened in our history. This was the kick-off of our 30th-anniversary tour. We played in a special nine-person lineup with guest Kjetil Røysland on pedal steel guitar. Paweł Pańta played the great bass.

I’ve got a rather contradictious nature. If someone tries to disturb me, prove that my plans aren’t going to happen, then I will do everything to show that I can succeed. It is no accident that our first album in Norway was entitled Don’t Stop The Train. We owe our survival to many wonderful people I’ve met on my way. I must mention, for example, Kuba Karłowski, who designs our record covers, posters, website, etc.

Being an eight-piece band, Loud Jazz Band raises many financial and logistical problems. So it is not easy to organize our concerts. However, we’ve always been very well received by the audiences. This is because each of us is heavily involved in what we do. Everyone feels emotionally connected to this group.

The current lineup for the jubilee tour is Wojtek Staroniewicz – sax, Øyvind Brække – tb, Paweł Kaczmarczyk – p, Paweł Pańta – b, Knut Løchsen – synth, Kjetil Røysland – pedal steel guitar, Ivan Makedonov – dr, Kenneth Ekornes – perc, and, of course, yours truly on the guitar. Plus, we have two camera operators who shoot material for a special film. The sound engineer Krzysiek Podsiadło also goes with us, so does Kuba Karłowski, media specialist Marta Ratajczak, and also our trusted driver – Ricardo. A party of fifteen altogether!

The film about us is still developed, we are looking for the right format to present our whole story. Soon there will be a short trailer from the Norwegian gigs available on the Internet.

Autor: Marek Romański